– I cały świat będzie ulicami. I wszyscy będą mieć auta. I będą same wyścigówki! A ja będę miała najszybszą wyścigówkę! A Hugo... najwolniejszą. I dzieci będą się lodziły dolosłe a dolośli będą dziećmi...
– Ale jak się zmieszczą dorośli w brzuchach mam, które ich będą rodzić?
– Po plostu będą od lazu duzi, będą sami dolośli.. duzi i mali.. I ja będę o wszystkim decydowała! I będzie mi wszystko wolno. Bo nie będzie w ogóle takiego słowa: nie wolno. Ani słowa "źle", ani "nie". W ogóle nie będzie takich słów. I ja będę wsystkiego zablaniać dolosłym, a sobie na wszystko pozwalać.
– Na przykład na co?
– Na jedzenie słodyczy. Będę się objadać słodyczami!
– To chyba ci się wszystkie zęby popsują od takiego jedzenia.
– Nie, bo nie będzie zębów. Nikt nie będzie miał zębów.. albo będą zęby żelazne, które się nigdy nie psują!
Ot, spontaniczna wieczorna imaginacja, zrodzona z hamowania na pooranej zimą jezdni i blasku reflektorów. Początek niewinny i przewidywalny, bo przecież już od paru miesięcy Lucy upiera się przy wizji przyszłej kariery kierowcy rajdowej, a największym jej zmartwieniem jest, czy aby będzie szybsza od Hugo (przedszkolny kolega który ma podobne plany na życie). Ale po chwili wyścigi przestały mieć znaczenie a skrzydła fantazji poniosły Lucy dalej niż się spodziewałam.
Już kiedyś powiedziała mi, że fajnie, gdyby dzieci się rodziły dorosłe. Jednakże nie rozwinęła tematu, a ja nie połapałam się w czym rzecz. Teraz okazuje się, że o samostanowienie idzie, o władzę i... o słodycze. Pomimo wszystkich moich starań, by gros decyzji zostawiać Luśce i o możliwie wielu sprawach postanawiać wspólnie – nieuniknione są sytuacje konfliktowe, chwile przejmowania przeze mnie pałeczki, kiedy to ja mówię: co i jak. Może więc te, zrodzone wówczas, malutkie, pojedyncze frustracje nawarstwiają się, tworząc pożywkę dla wzrostu rewolucyjnych myśli? A może to po prostu kolejna odsłona buntu.. – bunt czterolatka..? Albo filozoficzno-niewinne zagwozdki z serii "co by było gdyby"?
Na co dzień wydaje mi się, że tak cudownie nad sobą panuję i tak wspaniałomyślnie nie nadużywam rodzicielskiej władzy. Że podchodzę z szacunkiem do Lucy, jako do Osoby przede wszystkim, nie zaś dziecka. A jednak może za dużo "nie wolno" mimochodem wymyka mi się z ust? Może w tonie głosu, w spojrzeniu, w doborze słów wciąż za wiele jest nieuświadomionego do końca despotyzmu i autokracji?
Byłam w podobnym wieku, kiedy Tata, za pomocą magnetofonu UNITRA, uwiecznił mój cienki głosik nucący "Natychmiast marsz do łóżka". Ten tekst (wiersz Danuty Wawiłow, na podstawie A. Kusznery) będzie tutaj jak znalazł:
Gdy już dorosłym będę panem
to się okropnie ważny stanę.
I przyjdą do mnie moje dzieci,
i szepną mi do uszka:
– Tatusiu, można iść do kina?
Zapytam:
– Która to godzina?
Ostatni raz wam przypominam!
W tej chwili marsz do łóżka!
...
;)
Za wkład, za treści postanowiłam nominować Ciebie i Twojego bloga do Liebster Blog Award. Po więcej szczegółów zapraszam tu: mojaodskocznia.blogspot.com/2013/04/libster-blog.html
OdpowiedzUsuń