Zalałam się dziś łzami, przy końcowej scenie Toy Story 3, kiedy to Andy przekazuje swoje zabawki małej dziewczynce. Oczywiście uczyniłam to za plecami potomnej, którą, jak przypuszczam, mogłyby moje niewinne łzy wzruszenia nieco zaniepokoić. Jeszcze nie czas na wychwytywanie niuansów i półsłówek, emocjonalnych zawiłości i subtelnych dramatów. Ale empatii owszem. Tylko takiej nieobliczalnej i zaskakującej, której pewne rzeczy, nie wiadomo dlaczego, nie wywołują, a inne, o dziwo, jak najbardziej.
I jakoś tak zatęskniłam za moimi starymi zabawkami. Bałam się, że Lucy spyta o nie i co wtedy? Jak wytłumaczę, że mój absolutnie najukochańszy Misiek w odcieniu beżu (a może raczej brudnej bieli) blisko rok temu, zaginął skutecznie w czeluściach garażu jej dziadków? A że było to przy okazji czegoś, co oni nazwali porządkami – nie sądzę by kiedykolwiek się odnalazł (choć podkreślałam po wielekroć jego nietykalność). Kiedy Tata mi go kupił, miałam mniej więcej tyle lat co Lucy, a wzrostu mniej niż tenże Misiek. Pamiętam długą jazdę samochodem, sklep z zabawkami i siebie z tyłu w aucie, obok Miśka. Chyba to nawet była Czechosłowacja gdzie bywaliśmy często. Dumna byłam. I nader szczęśliwa, bo nie przyzwyczajona do tego typu zabawek. Wpychałam mu do paszczy lentilki przed nocą, a rano zawsze okazywało się, że trochę zjadł. Gdzie teraz jesteś Miśku??
Był jeszcze Bąbel czyli szmaciano-gumowy bobas, wielkości noworodka, ze szklanymi oczami. Długo go trzymałam w pobliżu Miśka, ale też przepadł. Pamiętam jeszcze szmaciankę o ustach w kształcie serca, którą kupiła mi Babcia T., w Ostrowcu Świętokrzyskim, na wakacjach. I prawdziwą Barbie z Pewexu, w różowym kostiumie kąpielowym, której później Mama na maszynie szyła ubrania. Pamiętam plastikowy, zielony pociąg, którym mój brat zabawiał się ostentacyjnie na moich oczach gdy unieruchomiona, chorowałam na zapalenie płuc. Tak się zabawiał, że aż się zaraził. Ostatecznie przyjął chyba nawet więcej antybiotykowych ukłuć w tyłek, niż ja. I były jeszcze gumowe smerfy – Smerfetka, Zgrywus i Ważniak.. może jeszcze ktoś.
A Lucy ma swojego Bobra, dwa identyczne misie z Ikea, prosiaczka i Pana Grzechotkę. Tego ostatniego wygrzebałyśmy z pudła niedawno, przy okazji wspominania lusiowego niemowlęctwa. Całej swojej przytulankowej ekipie zorganizowała dziś przed snem kolejkę górską na Giewont. Chyba dobrze im z nią.
...
Misiek, ja wiem że nie traktowałam Cię ostatnimi laty najlepiej. Włożyłam Cię do czarnego wora i porzuciłam w garażu rodziców. Ale uwierz proszę, że planowałam już wkrótce Cię uprać i zaszyć tę paskudną dziurę, przez którą wylatywały kawałki żółtej gąbki. Czasami bardzo mi Ciebie brakuje. Wróć proszę, daj mi się znaleźć. Polubisz Lucy, to pewne.
UPDATE listopadowy
Misiek się odnalazł! Podobno był wciśnięty w składany stół i dlatego nikt nie mógł go znaleźć.. A ja tam wierzę, że dotarł do niego powyższy apel. W każdym razie jest cały i zdrów, tylko jakby mniejszy. Pewnie schudł bo nikt dawno nie częstował go lentilkami.