czwartek, 21 lutego 2013

130 pierogów

Moja Babcia ulepiła dziś 130 pierogów. Poinformowała mnie telefonicznie, oczywiście lekko i bez żadnego chełpienia się faktem. Ot, na pytanie co u niej, co porabiała, odparła – że się namęczyła trochę, bo te pierogi, bo miała mięso i chciała je jakoś wykorzystać.

Ja zaś, cały dzień się snułam ziewając przy tym i psiocząc na biometr, marnotrawiąc ostatni dzień opieki. Jakieś pranie wrzuciłam, jakieś gary pomyłam, ogarnęłam przestrzeń jako tako, przeczytałam dwie strony książki. No i kąpiel, dla odmiany długa i z pianą, na koniec dnia.

A jutro po staremu – Luśka podkurowana do przedszkola, a ja przed komputer – do małego pokoju z małym oknem na patio. I wszyscy będą czegoś chcieć, po tych trzech dniach nietykalności. ech..

Może na śniadanie zrobię naleśniki?

piątek, 8 lutego 2013

zasypało

Ten widok chcę zapamiętać: Lucię biegającą, skaczącą i przewracającą się z premedytacją w śnieg. Z wielkim piskiem i jeszcze większym uśmiechem, w tej swojej czerwonej, zabawnej czapce z kokardką zamiast pompona.

A tak w ogóle to auto mi nie chce zapalać, a jak już nawet zapali za dziesiątą próbą, to nie ma się co cieszyć, bo wyjechanie z zaspy (w którą zamienione zostało to, co było kiedyś miejscem parkingowym) i tak graniczy z cudem. Świadomość nieuchronnego spóźnienia nie opuszcza mnie od momentu porzucenia Lucy w przedszkolu. Korki są koszmarne, bardziej koszmarne niż zwykle. Kłopot z parkowaniem poza strefą też jest jakby większy niż zazwyczaj. Do tego drałowanie przez most w zawiei i przenikającym zimnie (bo wiatr, bo wilgoć, bo buty na granicy przemoczenia). 

A ja i tak się zachwycam. Bo jest pięknie! Bez dwóch zdań.

środa, 6 lutego 2013

.

- kocham cię córeczko!
- ja też.

śnieg

Między innymi za te poranne zaskoczenia tak uwielbiam zimę. Za to budzenie się, w zupełnie odmiennej rzeczywistości od tej, którą się porzucało poprzedniego dnia, zasypiając.

A ptaki nic sobie nie robią ze śnieżnej zawiei, ćwierkają jak szalone! Bo ładnie dziś. 

wracamy.

Długo nie pisałam. Lucy za parę dni skończy dokładnie 4 i pół roku.

Ostatni wpis na moim starym blogu (Lucy in the sky) oznaczony jest datą 18 sierpień 2011, a przecież już wtedy tęgo zaniedbywałam się w kronikarstwie, umieszczając może jeden post miesięcznie. Szkoda mi tego czasu, który uleciał nie wiadomo gdzie, tych zatrzymań, zamyśleń, refleksji które uciekły bezpowrotnie, tych prostych, szarych dni które spoiły się ze sobą tak ściśle, że nie sposób nawet jednego wyodrębnić.

Nie moich osobistych wspomnień mi żal ale lusiowych, a może nie, może jednak tych naszych – wspólnych. Na jakichś świstkach zdarzało mi się notować pojedyncze słowa, zdania, anegdoty – z myślą że kiedyś-kiedyś, spiszę je jakoś bardziej składnie. Może będę próbować.

Póki co wracam.