Plac zabaw, pochmurno i pusto. Z radością, po dłuższej przerwie, wchodzę w rolę towarzyszki zabaw. Zaczynamy od równoważni, góra dół góra dół.
Kątem oka dostrzegam dwie dziewczynki, na oko 7-letnie. Wchodzą na odgrodzony płotem teren placu, siadają na ławce, w kącie, pod prawie całkiem ogołoconą z liści brzozą. Wyciągają telefony. Skulone, zapatrzone w małe ekrany, wytrwale ignorują spadające im na głowy żółte listki i przebijające się przez chmury słońce.
Biegniemy z Lucy na zjeżdżalnię, potem drabinki, wreszcie huśtawki.
Dziewczynki wstają, zbliżają się do nas, siadają na ławce niedaleko. Ta sama konfiguracja, ramię w ramię, telefon przy telefonie. Co jakiś czas jedna zerka co tam się drugiej wyświetla.
Przenosimy się na zjeżdżalnię, może puste huśtawki zawalczą o uwagę małolat? I rzeczywiście, po dwóch minutach dziewczynki wstają i zajmują nasze miejsca. A więc jest nadzieja! Place zabaw ze swoimi metalowymi drabinkami i sprężynowymi motorami się nie poddają, jeszcze nie pozwalają się wepchnąć do lamusa! Wszechobecna cyfrowa rzeczywistość nie ma szans w zderzeniu z rozbujanym światem i powiewającymi na wietrze włosami!
Dziewczynki siadają, każda na swojej huśtawce. Wyciągają telefony, każda swój. Nogi zwisają bezwładnie, głowy pochylone, wzrok skupiony. Tylko palce od czasu do czasu poruszają się zręcznie i szybko po małych klawiszach.
– Mamo! Nie możemy zapomnieć mojego kamyka i zabierzmy do domu jeszcze ten patyk, dobrze? Wsadzisz mi go do kieszeni?
– Jasne. Powoli musimy się już zbierać do domu Lucy.
– Ale zjedziemy jeszcze ostatni raz na zjeżdżalni, dobrze?
– Dobrze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz