A tak w ogóle to auto mi nie chce zapalać, a jak już nawet zapali za dziesiątą próbą, to nie ma się co cieszyć, bo wyjechanie z zaspy (w którą zamienione zostało to, co było kiedyś miejscem parkingowym) i tak graniczy z cudem. Świadomość nieuchronnego spóźnienia nie opuszcza mnie od momentu porzucenia Lucy w przedszkolu. Korki są koszmarne, bardziej koszmarne niż zwykle. Kłopot z parkowaniem poza strefą też jest jakby większy niż zazwyczaj. Do tego drałowanie przez most w zawiei i przenikającym zimnie (bo wiatr, bo wilgoć, bo buty na granicy przemoczenia).
A ja i tak się zachwycam. Bo jest pięknie! Bez dwóch zdań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz