Wygląda na to że Lucy jednak nie umrze z głodu. Dzisiaj po raz pierwszy od 5. dni zjadła trochę obiadu, bez wmuszania, błagania i przekupywania. I w ogóle dostrzegam dziś mgliste przebłyski czegoś w rodzaju apetytu (słowa które nie gościło u nas w domu, w odniesieniu do Lucy, od samego chyba początku choroby, podobnie jak głód). Pewnie zmiana ta ma związek z wyglądem luśkowego języka, który jest znacznie mniej czerwony i zakroszczony niż był jeszcze wczoraj.
Tym samym, wszystko wskazuje na to że Pani S. jest w odwrocie. I piszę to z pewną ulgą – bo dość już mam siedzenia w tych samych czterech ścianach, od rana do nocy, ale i z pewnym żalem – jak zawsze, kiedy spędzamy z Luśką dużo czasu razem i nagle, musimy znów spędzać go zdecydowanie mniej.
A najbardziej będzie mi brakowało tego czytania, pod kocem, na rozłożonej kanapie, z wtuloną mocno Lucią, zamyśloną i zapatrzoną gdzieś w dal, albo powtarzającą ze śmiechem co zabawniejsze sformułowania typu "babskie gadanie", "na raki i robaki" i "ryczypisk". Właśnie kończymy drugą część Opowieści z Narni, co chyba jest niezłym wynikiem, skoro zaczęłyśmy 4 dni temu.
A teraz wykorzystam fakt, że Królowa Łucja Mężna ucięła sobie drzemkę i zajmę się czymś bardziej pożytecznym od pisania bloga. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz